Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zakład Karny w Łowiczu to nie jest hotel (Zdjęcia)

Rafał Klepczarek
Życie za kratami ZK Łowicz. Gdy w Łowiczu ktoś życzy innemu, aby trafił na Wiejską, to nie chodzi wcale o pobyt w stolicy wśród parlamentarzystów, ale o miejscowy zakład karny.

Z zewnątrz łowickie więzienie przypomina małą fortecę. Równomiernie rozmieszczone wieżyczki wartownicze, wysokie mury oraz na głucho zamknięta potężna brama. Tego wrażenia nie da się pozbyć także w środku. Na każdym kroku kraty i umundurowani strażnicy i wszędobylski drut kolczasty, którego najnowsze zwoje lśnią w wiosennym słońcu.

Broni nie widać. Funkcjonariusze mają co prawda do dyspozycji stare wersje automatów Kałasznikowa AK 47, nowocześniejsze karabinki PM-06 Glauberyt czy gładkolufowe Winchestery, ale ochrona nie afiszuje się bronią. Nie ma takiej potrzeby. ZK Łowicz to już nie to samo miejsce, co jeszcze parę lat temu. Nie ma tu osadzonych, którzy są naprawdę niebezpieczni.

Początki Zakładu Karnego w Łowiczu sięgają roku 1974. Na leżących na obrzeżach miasta terenach kolejowych zlokalizowano Ośrodek Zewnętrzny Aresztu Śledczego w Łodzi. Osadzeni w nim mężczyźni mieli pracować na rzecz PKP. Mieszkając w kolejowych barakach, budowali więzienne mury. Zakład penitencjarny usamodzielnił się w 1977 roku.

Jedna z więziennych anegdot mówi, iż łowickie więzienie początkowo mieściło się przy ul. Lenina, czyli dzisiejszej ul. Kaliskiej. Aby patron komunistycznej rewolucji nie był kojarzony z zakładem karnym, to część ulicy przemianowano na ul. Wiejską, która z Parlamentem RP kojarzy się jednoznacznie wszędzie poza Łowiczem.

Na początku lat 80. komunistyczne władze utworzyły w więziennych murach miejsce odosobnienia dla internowanych podczas stanu wojennego działaczy NSZZ Solidarność. Zamknięto tam ponad 300 opozycjonistów. Wśród nich znalazł się Józef Śreniowski, bliski współpracownik Jacka Kuronia. W 1982 roku udało mu się zbiec z internowania, gdy przewieziono go na badania do łowickiego szpitala. PRL-owska bezpieka dopadła go dopiero dwa lata później.

ZK Łowicz do 2009 roku był więzieniem typu zamkniętego dla recydywistów penitencjarnych. To tu trafiali gwałciciele, mordercy czy mafiosi znani z pierwszych stron gazet. Wyroki odsiadywał tu m. in. Dziki i Budzik z pruszkowskiej organizacji przestępczej. Krótki pobyt za łowickimi kratami zaliczył także popularny strongman Mariusz Pudzianowski, który kilka lat później wrócił do więzienia na specjalny pokaz dla osadzonych...

Łowickie więzienie zbudowano na 700 osadzonych. Najwięcej, bo aż 1.024, odsiadywało w nim wyroki w 2007 roku. - Panowało wtedy tak duże przeludnienie, że w celach dla 11 skazanych czasowo przebywało ich nawet 18 - wspomina kapitan Piotr Miazio, kierownik działu penitencjarnego ZK Łowiczu. - Wszelka prywatność skazanych została wtedy zatracona.

Wszystko zmieniło się w 2009 roku, gdy placówka penitencjarna z ul. Wiejskiej stała się więzieniem półotwartym, które uzupełnia areszt śledczy oraz oddział dla uzależnionych od środków odurzających i psychotropowych. Obecnie wyroki odbywa tu ok. 700 mężczyzn.

- Nowa formuła zakładu wiąże się ze zmniejszeniem izolacji osadzonych, ale i zwiększeniem ich samodyscypliny - mówi Zdzisław Kryściak z ZK w Łowiczu. - Skazany może wyjść z celi. Pójść do kolegi czy skorzystać z biblioteki lub zajęć sportowych. Część osadzonych codziennie pracuje poza więziennymi murami. Nikt ich nie nadzoruje i to oni sami muszą zdyscyplinować się na tyle, aby po zakończonej pracy stawić się o godz. 16 pod bramą zakładu.

Z łowickiego więzienia nikt jeszcze nie uciekł. Zdarzali się oczywiście skazani, którzy tego próbowali. Do najgłośniejszych prób ucieczek należy ta z końca lat 90. XX wieku, gdy grupa osadzonych podczas nocnej burzy niczym rasowi cyrkowcy próbowała czmychnąć z więzienia. Mężczyźni uformowali piramidę z własnych ciał, dzięki której udało im się sforsować wewnętrzne ogrodzenie więzienia. Wtedy zauważył ich strażnik, który otworzył ogień do uciekających. Ucieczka skończyła się w momencie, gdy postrzelony został jeden z nich.

Kilka lat temu inna grupa więźniów próbowała wykorzystać to, iż więzienie powstawało w czasach realnego socjalizmu i w jego murach jest więcej piasku niż trzymającej go zaprawy. Zanim odkryto próbę ucieczki więźniowie zdążyli wydrążyć w swojej celi dość duży otwór o głębokości pół metra.

Obecnie z ZK nikt nie ucieka, gdyż izolowani są tu skazani z krótkimi wyrokami bądź tacy, którym do wyjścia na wolność pozostało zaledwie kilka lat. Co roku zdarza się natomiast kilka przypadków, że do więzienia nie wracają skazani, którzy opuścili je, aby pracować w Łowiczu.

- Najczęściej tłumaczą się względami rodzinnymi - mówi Zdzisław Kryściak. - Jeden dla przykładu miał dowiedzieć się, że konkubina zaczęła pić i uciekł, aby sprawdzić, co dzieje się z dziećmi.
Mimo zmiany formuły więzienia jedna rzecz pozostaje stała. Chodzi tu o swoisty pojedynek pomiędzy osadzonymi, którzy starają się szmuglować do więzienia narkotyki i psychotropy, a zapobiegającymi temu funkcjonariuszami SW. A pomysłowość skazanych nie zna granic. Do zakładu penitencjarnego trafiały już naćpane banany, kiełbasy, buty, a nawet podręczniki do nauki języków obcych.

Także rodzina próbuje narkotykowo wspomóc skazanych bliskich. Kilka lat temu 83-latka z powiatu kutnowskiego próbowała przeszmuglować do ZK 15 gramów amfetaminy dla osadzonego tam wnuczka. Praktycznie każdy otwór ciała może służyć do przemytu narkotyków. Najczęściej są one wykrywane już po tym, gdy żona, czy konkubina po wizycie w łazience przekaże je osadzonemu, a ten poddawany jest rewizji osobistej. - Najczęściej próbuje się przemycać za więzienny mur marihuanę i amfetaminę - informuje Piotr Miazio. - Środki te nie wzbudzają agresji wśród osadzonych. Inaczej jest z alkoholem.

- Różnej maści zaciery robione były przez więźniów w latach 80. i na początku 90. - opowiada kpt. Kryściak. - A jeden pijany osadzony to półtora komandosa. Kiedyś nakryliśmy całą pijaną celę. Po siłowej pacyfikacji mieszkańców okazało się, że z wybitych szyb zrobili długie na pół metra maczety, których uchwyty okręcili prześcieradłami.

W mniej restrykcyjnej placówce, jaką od 5 lat jest łowickie więzienie, większość więźniów stara się przestrzegać obowiązujących przepisów, aby uzyskać różnego rodzaju nagrody. Jedną z nich jest możliwość spotkania z żoną lub konkubiną w pokoju, którego nie dozoruje obiektyw kamery czy oko strażnika. Jest tam jedynie łóżko oraz łazienka, w której można umyć się po takiej wizycie. Co ciekawe, tzw. pomieszczenie mokrych widzeń nie jest tylko używane do odbywania takowych. Kiedyś całą rodzinę przyjął w nim osadzony w Łowiczu ojciec, który z zawodu był fryzjerem i wszystkim hurtowo skrócił włosy. - Żeby było taniej - jak głosi więzienna legenda.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lowicz.naszemiasto.pl Nasze Miasto