Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Komunijny biznes

Kazimierz Pawełek
W naszym skomercjalizowanym świecie święta są wyjątkowo podatnym okresem dla handlowców, chociaż nie tylko, dla zrobienia dobrego interesu. I to bez znaczenia, czy jest to Wielkanoc, Boże Narodzenie, Mikołaj, czy też majowy okres komunijny. Samo przeżycie duchowe, które towarzyszy Pierwszej Komunii Świętej, jest jakby zepchnięte na drugi plan.

Najbardziej liczy się oprawa: strój, fryzura, dodatki do toalety, prezent dla dziecka. Coraz droższy i okazalszy, przy czym komputer jest obecnie tanim standardowym upominkiem. Do tego dochodzą komunijne przyjęcia. W wielu wypadkach organizowane są z coraz większym rozmachem, dla wielu gości i z obfitością dań przebijających uczty weselne. Najtańsza propozycja przyjęcia komunijnego, którą zobaczyłem na drzwiach jednej z lubelskich restauracji, wynosiła 35 złotych od uczestnika. Inne opiewają na znacznie wyższe kwoty.

Wiele osób, w tym także księża, oburzają się na przepych towarzyszący przyjęciu przez dziecko sakramentu. Osobiście nie widzę w tym niczego zdrożnego, bowiem dla dziecka jest to przeżycie, które zazwyczaj pamięta do końca życia. I cieszę się, że nasze społeczeństwo jest tak zamożne, iż wielu rodziców stać nie tylko na wystawne przyjęcie komunijne, ale także na ubranie córki niczym księżniczki z bajki. Niestety, nie wszystkich na to stać. Stąd też dzieci mniej zamożnych rodziców doznają bolesnych upokorzeń i zapewne muszą przełknąć niejedną łzę.

Komunia urządzona z przepychem, czy też całkiem biednie, pozostanie w świadomości dziecka jako niezwykłe i niepowtarzalne wydarzenie. Czasami najważniejsze w jego życiu, jak na przykład w moim, chociaż, gdzie mi tam było do dzisiejszej celebry komunijnej!

Był rok 1943, ponury czas hitlerowskiej okupacji i straszliwej biedy. Największym zmartwieniem moich rodziców było kupno dla mnie butów, jako że nie wypadało przystępować do komunii na bosaka. Buty jakoś zdobyli, a krótkie czarne spodenki i białą koszulę uszyła mi mama. I to był cały mój komunijny strój. Podobnie jak większości rówieśników. Niektórzy przyszli nawet w tym, w co ubierali się każdego dnia. Po komunii czekała nas jednak niespodzianka, którą urządzili księża z Caritasu. Zamiast biec do domu na śniadanie, bo wtedy komunię przyjmowało się na czczo, poszcząc od wieczora, zaprosili nas do siebie. Na podwórzu Caritasu czekały już drewniane stoły, przykryte papierem pakowym, imitującym obrusy. Na nich, jakże wtedy atrakcyjny posiłek: biała bułka i kubek mleka. Podkreślam słowo "biała", bowiem w czasie okupacji pieczywo białe było luksusem, a na co dzień jadało się chleb czarny, kartkowy. Ta biała bułka, taka zwyczajna, teraz bodaj za 50 groszy, była dla mnie i dla innych dzieci także, więcej niż rarytasem. Do tej pory mam ją przed oczami, a w ustach czuję jej niepowtarzalny smak. Żaden obecny tort nie jest w stanie przebić tamtego smakowego upojenia. I tamto mleko: ciepłe, z możliwością dolewki. Ach, co to była za wspaniała uczta!

Patrząc na dzisiejsze stroje i przyjęcia komunijne, rad jestem niezmiernie, że obecne pokolenie może się cieszyć i przeżywać swoją Pierwszą Komunię Świętą w całkiem innych, nieporównywalnych warunkach. I wcale im nie zazdroszczę. Bowiem moja, chociaż nieporównywalnie biedniejsza, była najwspanialsza ze wspaniałych. I pamiętam ją jakby to było wczoraj.

emisja bez ograniczeń wiekowychnarkotyki
Wideo

Strefa Biznesu: Czterodniowy tydzień pracy w tej kadencji Sejmu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto