- Do dnia wyborów nie będziemy wiedzieli, kto wygra - PO czy PiS - mówił w środę premier Donald Tusk. Po czym ruszył w kolejny etap swej autobusowej podróży po Polsce, by spróbować przechylić szalę jednak na swoją stronę. Nie miał najszczęśliwszego dnia. W Kutnie stanął oko w oko z płaczącą, zdesperowaną kobietą. - Mam tylko tysiąc złotych na cztery osoby. Ja już dłużej tak nie mogę - mówiła pani Teresa.
Tusk najpierw ją poklepywał po ramieniu, później otarł jej łzy. Obiecał, że w ciągu tygodnia "ktoś się z nią skontaktuje".
Tymczasem w Warszawie do poprawy notowań PO wziął się Radosław Sikorski, sięgając po wsparcie swego, jak sam to ujął, byłego szefa. - Mam na imię Kazimierz, na nazwisko Marcinkiewicz i mam prawo wspierać, kogo chcę - tak były premier wyjaśniał swoje uczestnictwo na konferencji PO u boku Radosława Sikorskiego.
Platforma obiecała wcześniej wyborcom wynegocjowanie 300 mld zł dla Polski w ramach unijnego budżetu. Zareagował na to prezes PiS, który stwierdził, że on także ma doświadczenie w negocjowaniu budżetu Unii. I właśnie to było przyczyną udziału Marcinkiewicza w konferencji Platformy. - To nie Jarosław Kaczyński tylko mój rząd wynegocjował te pieniądze - mówił Marcinkiewicz. Ustosunkował się też do słów prezesa PiS, jakoby jako premier postępował w tych negocjacjach według "ścisłych dyrektyw" Kaczyńskiego. - Powiem, jakie te dyrektywy były. Jarosław Kaczyński powiedział mi tylko: "Postawiłeś poprzeczkę strasznie wysoko, boję się, że nie dasz rady" - opowiadał Marcinkiewicz.
Z kolei Jarosław Kaczyński odkrył kampanijne karty w kwestii Smoleńska. - Kto chce, żeby sprawa smoleńska została wyjaśniona, musi po prostu poprzeć w tych wyborach PiS. (...) To była biała flaga; w tej sprawie rząd Donalda Tuska, jak w wielu innych, wywiesił białą flagę. My tę białą flagę zwiniemy - mówił prezes PiS. Kaczyński skrytykował zamysł wyjazdu do Smoleńska polskiej ekipy śledczej, której zadaniem ma być ponowne zbadanie wraku tupolewa. - To propagandowa zagrywka - ocenił szef PiS.
Już po południu zareagował na te słowa Donald Tusk. - Bierze mnie obrzydzenie, gdy widzę, że na tragedii narodowej robi się kampanię. Dostaje mdłości na myśl o tym - mówił premier, gdy dojechał swym autobusem do Poznania.
Tam jednak czekali na niego kibice Lecha Poznań. Dlatego premier zmienił plany. Zamiast spotkać się z poznańskimi kupcami na targowisku, wybrał zamkniętą salę. - Nie mam problemu, by rozmawiać z kibicami, ale nie wiem, o co chodzi tym, którzy robią zadymy. Niezależnie od tego, ilu ludzi będzie krzyczeć wokół mnie, nie zrezygnuję z odróżniania kibiców od przestępców. Ktoś, kto podpala własny stadion, rozwala drugiemu głowę maczetą, jest przestępcą - mówił Tusk o kibicach. Ci odwdzięczyli się skandowaniem niezbyt przychylnych mu haseł.
Po południu PiS oświadczył, że zawiadamia prokuraturę i PKW o złamaniu prawa wyborczego przez Tuska. Według PiS premier prowadził agitację wyborczą w szkole w Piastowie.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?